Pochwała różnorodności
0 Comments
Podkarpacie ma szczęście przechowywać na swoim obszarze resztki bogactwa, które niegdyś składało się na wielokulturową Rzeczpospolitą. Nie ma go już za wiele w naszym powojennym, homogenicznym społeczeństwie – ale akurat Kresy, obok Opolszczyzny, są tym terenem, gdzie jeszcze uchowało się małe co nieco tej dawnej różnorodności.
Na obszarze Podkarpacia nadal sporo jest Ukrainek i Ukraińców. Pełną integrację utrudniają tu wzajemne animozje i uprzedzenia. Jedni tęsknią za Lwowem, inni znowuż pamiętają o marzeniach dotyczących Ukrainy aż po Krynicę. Może być ich garstka, ale wystarczy, żeby utrudnić porozumienie. Wzajemne rany są rozdrapywane tak skutecznie, że w 1991 nie wpuszczono Jana Pawła do kościoła, którego wierni obawiali się przejścia w ręce… grekokatolików, a parę lat temu inicjatywa Uniwersytetu Wschodnioeuropejskiego nad Sanem została utopiona z powodu oporu weteranów Armii Krajowej.
Nie da się ukryć, że historię mamy skomplikowaną – najpierw wieloletnia, pokojowa koegzystencja, następnie polska kolonizacja Ukrainy, reakcja Chmielnickiego, skomplikowane sąsiedztwo pod zaborami. Wraz z rozwojem nacjonalizmu poskutkowało w orlętach przemyskich i lwowskich, broniących „polskości” tych ziem, walczących nierzadko z kolegami z własnego podwórka. Potem Wołyń i akcja „San”, mordy i wysiedlenia. Naiwnością byłoby sądzić, że tak trudna przeszłość nie będzie kładła się cieniem na różnorodności.
Warto jednak ją przemóc – pamiętając też o tym, że w latach 30 XX wieku miasto nad Sanem było niemal w równych proporcjach zamieszkane przez Polki i Polaków, Żydówki i Żydów, a także Ukrainki i Ukraińców. Jakoś żyli obok siebie i ze sobą, podobnież w okolicznych wsiach, gdzie część była dominująco grekokatolicka (Buszkowice, gdzie dzisiejszy kościół to wczorajsza cerkiew), a część – wymieszana (Wyszatych, na wzniesieniu których niszczeje majestatyczna świątynia unicka, a katolicka trzyma się dziarsko). Kwitło życie kulturalne, ukazywały się gazety, a miejscowość czerpała pełnymi garściami z sąsiedztwa Lwowa i z intelektualno-kulturalnego dorobku Krakowa.
Społeczności żydowskiej już tu nie ma – chociaż jeśli wyszuka się blog
przemysl.blogspot.com, to przeniesie nas właśnie do tej rzeczywistości, która dziś spoczywa na cmentarzu na Słowackiego. Synagoga zasańska stoi opuszczona, ta położona najbliżej Rynku już nie istnieje, a w jej miejscu rozpościera się plac Berka Josselewicza. Ostatnia z nich jest dziś biblioteką i służy tym, którzy przeżyli i którzy jeszcze chcą czytać.
Jest jeszcze dużo Romów – to jedno z ich skupisk w Polsce. Ich widok na ulicy nie jest niczym niecodziennym. Różnorodność jest tu jednak obok, nie wplata się tak wyraźnie jak by się chciało w nurt życia miejskiego. Ukraińcy mają swoje szkoły, rozliczne mniejszościowe grupy wyznaniowe – swoje miejsca kultu, tak więc koniec końców różnorodności się nie pielęgnuje. Wychodzi na jaw przy okazji świąt prawosławnych, może też przy wielokulturowym festiwalu „Galicja”.
Tymczasem taki tygiel to prawdziwy skarb. Widać to chociażby po architekturze miejskiej, gdzie epoki w sztuce łacińskiej mieszają się bizantyjskimi formami. Dawny kościół jezuitów jest dziś unicką cerkwią i można na własne oczy zobaczyć, jak wygląda adaptowanie przestrzeni sakralnej. Parę kroków dzieli wejście na cmentarz komunalny i na ten żydowski. Podobnych przykładów można mnożyć, ale nie chodzi tu o proste wyliczanie. Chodzi o to, by pamiętać o tej różnorodności i pielęgnować to, co z niej zostało. Inaczej pamiątki po przeszłości będą niszczały tak jak opuszczone wsie połemkowskie w Bieszczadach, które do dziś nie podniosły się po wysiedleniach z lat czterdziestych.
W Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej lubię to, że są w nim katolickie ornaty, unickie ikony i żydowskie świeczniki. Sądzę, że w nowym budynku, przy budowie którego znaleziono wykopaliska archeologiczne z okresu średniowiecza, zachowa możliwość kształtowania świadomości wielokulturowości pogranicza, która pozwala na wzajemne celebrowanie zwyczajów i tradycji, przenikanie dobrych wzorów i tworzenia wspólnoty ponad prostymi granicami narodowymi. Ze Słowacją jest łatwiej w związku z jej członkostwem w UE. Z Ukrainą – trudniej, ale wyzwania są w końcu po to, by wynajdywać ich rozwiązania.
Tym dziedzictwem można żyć, a przez to wchodzi ono w krew i nie pozwala na dyskryminowanie kogokolwiek z jakiegokolwiek powodu.
By admin